Wczoraj, spotkałyśmy się dokładnie w południe. Jak w westernie. Strzały nie padły.
Było nas trzy. Plastusia, Kasia i ja.
Poza tym, co spożyłyśmy na wstępie plotkując, gadając, oglądając różne cuda, główną atrakcją były jedwabniki zdobyte przez Kasię.
Na wstępie najpoważniejszym pytaniem było: co jest w środku i czy przypadkiem nie jest żywe....
Grzechotanie sugerowało raczej że larwy w środku są suche a nie żywe ale pewne obawy miałyśmy ciągle....
Po rozcięciu jednego z kokonów już naocznie stwierdziłyśmy że w środku robaczek jest ususzony.
No i zaczęło się gotowanie i zwijanie jedwabnej niteczki....
....najpierw na widelec.....
....potem na dłoń....
...a potem nawet na kartę (w ramach eksperymentu)
Z jednego niedużego kokonu "ukulałyśmy" naprawdę dłuuuugą nić.
Niezwykle cienką i wyjątkowo mocną.
dokładnie tak było :)
OdpowiedzUsuńbałam się, że się nabawię kontuzji nadgarstka od tego motania ale się na szczęście wymieniałyśmy ;)
wow!
OdpowiedzUsuńzazdroszcze wrazen :D
pozdrawiam serdecznie!
jesteście niesamowite! nie wiem kogo okradłyście i co będziecie tkać/wyszywać ale chcę to zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńściski!
hehe a ja akurat wczoraj w Wawie miałam rozmowę o jedwabnikach z kumplem przy piweńku :)
OdpowiedzUsuńmój dziadek kiedyś hodował jedwabniki i moja mama sporo mi o nich opowiadała.
Oj, chciałabym pomacać taką niteczkę prosto z kokonu :) I sam kokon też, nie odstręcza mnie robaczek w środku - zwłaszcza, że nieżywy :)
OdpowiedzUsuńFajna fotorelacja :)
Tobatka
Powiem Wam - doświadczenie super!
OdpowiedzUsuńnakulanej niteczki w sumie było niewiele więc nie wiem czy z niej by sie dało cokolwiek zrobić ale pojawiły się inne idee więc pewnie Kasia się u siebie pochwali jak coś zrobi.
Zapraszam do mnie po drobne wyróżnienie :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
:)
OdpowiedzUsuńłoomatko, to żeście roboty trochę miały
OdpowiedzUsuń