
Lubię zające.
Pewnie już o tym wspominałam. Właśnie zające a nie króliki. Te drugie też lubię ale to właśnie zające mają to coś, taką wytrawność ;) nie ma w nich tyle słodyczy.

Zające pojawiały się u mnie już nie raz.
Były naszyjniki z zającami (klik), były rysunki (klik), był stempel (klik), były zające podobne do tego najnowszego a jeden z nich (ten klik) wywołał pewną rozmowę i przez to powstała jeszcze bajka, teatr cieni i film (klik). Bajka nieco drewniana bo nie jestem mistrzem słowa ale mi się pchała, film niedoskonały mocno ale też się pchał.

Ale wróćmy do dzisiejszego zająca.
Obiad z babcią, babcia gdy w końcu mówię że muszę zmykać, pracować, mówi do mnie - robota nie zając, nie ucieknie - a ja już w tej chwili wiem że zająca ulepić muszę.
Wracam do domu, siadam do gliny, powolutku pojawiają się długie uszy, nos, łapki, oczy które muszą być zajęcze - nieco dzikie, śmieszny ogon.

Po pierwszym wypaleniu przychodzi czas na szkliwienie. Kropla różowego na nosie, brązu tam gdzie "cienie", futro białe z iskierkami.
Zajączek tyci ale ma wiele uroku. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie!
UsuńDobrze kojarzy mi się słowo "tyci". Jest taka bajka dla dzieci o Panu Maluśkiewiczu :)