Na początek moja osobista kuzynka (hm, hm, Prezesie wybacz.... jak to było.... siostra wujeczna??) w listkach niebieskich. Zwijałam już się z Jarmarku, rozkładałam stoisko, Zuza przybyła i nabyła. Nie mogłam jej fotki nie zrobić :)
Ostatnia klientka :D
Temat kolejny zdobycze. Oszczędnie bardzo potraktowałam tegoroczny jarmark chyba intuicyjnie przewidując oszczędność społeczeństwa. Nie przymierzyłam kapeluszy u ulubionego Kapelusznika - bo wiem, że na punkcie któregoś oszaleję. Zostawiam to sobie na przyszłość. Torby, torebki za którymi szalałam same mnie dopadły, ale pójście w ilość niestety pozbawiło je smaczków, więc ze spokojnym sercem odpuściłam.....
Ale za to spotkałam ostatniego dnia na starociach "pieczątkę" do batików której odpuścić nie mogłam a dziś tylko żałuję, że przy targowaniu nie zaczęłam od niższej sumy bo chyba miałam szanse.
Dostałam od Prezesa naszego Syndykatu buty. Robota ręczna, niemal niezniszczalna, boska skóra, piękny len !
Zdobyłam u mojego ulubionego Srebrnego Pana (też z Syndykatu) co nieco do mojej kolekcji....
a od Kasi dostałam genialny rekwizyt :D
ach .... dostałam jeszcze łóżko!
Cudne!! Ciągle nie mogę się nacieszyć.
no i na koniec.... klątwa....
Znam Taką którą dopada klątwa jarmarkowa. Mnie z całą pewnością dotyczy pojarmarkowa.
W wyniku różnych zbiegów okoliczności dostawca prądu podstępnie mi go odciął. "Romantyczny" wieczór przy świecach, kabel przez okno do sąsiadów w celu podratowania życia lodówki, dwie godziny w kolejce do obsługi klienta (nie powiem ile tam jechałam bo punkt przenieśli!! o mało się o drzwi nie rozdyźdałam w tym starym) , pół minuty rozmowy w celu odkręcenia afery, Dziś prąd przywrócony ale tylko częściowo bo przy okazji zepsuł się pewien pstryczek-elektryczek (uf naprawiony). Samochód jednak zepsuty bardziej. Masakra!
Pomiędzy tym wszystkim przytarganie wszystkiego co miałam na jarmarku do domu.
Ratunku!!!! Czy Potop Szwedzki nie wystarczy??
Nie mam w zwyczaju, ale łacina nie tylko na usta się cisnęła ale i cichutko z nich się wydobywała, ech.... nigdy tak sobie nie pozwalałam...
....w zeszłym roku też mnie dopadła ta klątwa. było wesoło ;>....
:)
Chyba pokłady optymizmu mam duże.
Ucieszyłam się że w końcu miałam pretekst by odsunąć lodówkę i za nią posprzątać.
Ale już mam dosyć.
Poproszę by to już był koniec.
a po burzy slonce....
OdpowiedzUsuńtrzymaj cie cieplutko...super fajna pieczatka do batiku(zazdroszcze*
fajnie jak się coś dzieje a u Ciebie dzieje się bardzo dużo!:) powodzenia:)
OdpowiedzUsuńAle cudna pieczątka. Zazdraszczam...
OdpowiedzUsuńA kysz, a kysz, klątwy sio..
OdpowiedzUsuńPodziałało?
Poszła sobie?
Pieczątka batikowa jest cudna, szybko wykorzystaj i pokaż, na co! :)
No i jeszcze zachwyca mnie srebro i te buty - kieeeedyś sobie je sprawię! :)
A do łóżeczka (swoją drogą prześlicznego :) ) materacyk by się przydał, coby misiowi ciut miękciejsze życie było :)
Twoja wytrwałość zapewne zostanie nagrodzona:)))
OdpowiedzUsuńTrzymaj sie mocno!
Pozdrawiam!
:D dziękuję ze wszystkie słowa pozytywne.
OdpowiedzUsuńklątwa w końcu chyba odpuściła (jeszcze niech dojadę do Pyrlandii.... na razie... puk, puk, tfu, tfu.... nic się nie wali)
pieczątki sama sobie zazdroszczę. chyba wiem jak ją wykorzystam....
pachnie woskiem pszczelim.