wtorek, 23 sierpnia 2011

Zu w listkach, zdobycze i klątwa


Na początek moja osobista kuzynka (hm, hm, Prezesie wybacz.... jak to było.... siostra wujeczna??) w listkach niebieskich. Zwijałam już się z Jarmarku, rozkładałam stoisko, Zuza przybyła i nabyła. Nie mogłam jej fotki nie zrobić :)
Ostatnia klientka :D


Temat kolejny zdobycze. Oszczędnie bardzo potraktowałam tegoroczny jarmark chyba intuicyjnie przewidując oszczędność społeczeństwa. Nie przymierzyłam kapeluszy u ulubionego Kapelusznika - bo wiem, że na punkcie któregoś oszaleję. Zostawiam to sobie na przyszłość. Torby, torebki za którymi szalałam same mnie dopadły, ale pójście w ilość niestety pozbawiło je smaczków, więc ze spokojnym sercem odpuściłam.....

Ale za to spotkałam ostatniego dnia na starociach "pieczątkę" do batików której odpuścić nie mogłam a dziś tylko żałuję, że przy targowaniu nie zaczęłam od niższej sumy bo chyba miałam szanse.

Dostałam od Prezesa naszego Syndykatu buty. Robota ręczna, niemal niezniszczalna, boska skóra, piękny len !
Zdobyłam u mojego ulubionego Srebrnego Pana (też z Syndykatu) co nieco do mojej kolekcji....


a od Kasi dostałam genialny rekwizyt :D

ach .... dostałam jeszcze łóżko!
Cudne!! Ciągle nie mogę się nacieszyć. 

no i na koniec.... klątwa....

Znam Taką którą dopada klątwa jarmarkowa. Mnie z całą pewnością dotyczy pojarmarkowa. 
W wyniku różnych zbiegów okoliczności dostawca prądu podstępnie mi go odciął. "Romantyczny" wieczór przy świecach, kabel przez okno do sąsiadów w celu podratowania życia lodówki, dwie godziny w kolejce do obsługi klienta (nie powiem ile tam jechałam bo punkt przenieśli!! o mało się o drzwi nie rozdyźdałam w tym starym) , pół minuty rozmowy w celu odkręcenia afery, Dziś prąd przywrócony ale tylko częściowo bo przy okazji zepsuł się pewien pstryczek-elektryczek (uf naprawiony). Samochód jednak zepsuty bardziej.  Masakra!
Pomiędzy tym wszystkim przytarganie wszystkiego co miałam na jarmarku do domu. 
Ratunku!!!! Czy Potop Szwedzki nie wystarczy?? 

Nie mam w zwyczaju, ale łacina nie tylko na usta się cisnęła ale i cichutko z nich się wydobywała, ech....  nigdy tak sobie nie pozwalałam...

....w zeszłym roku też mnie dopadła ta klątwa. było wesoło ;>....

:) 
Chyba pokłady optymizmu mam duże. 
Ucieszyłam się że w końcu miałam pretekst by odsunąć lodówkę i za nią posprzątać.

Ale już mam dosyć. 
Poproszę by to już był koniec.  



6 komentarzy:

  1. a po burzy slonce....
    trzymaj cie cieplutko...super fajna pieczatka do batiku(zazdroszcze*

    OdpowiedzUsuń
  2. fajnie jak się coś dzieje a u Ciebie dzieje się bardzo dużo!:) powodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale cudna pieczątka. Zazdraszczam...

    OdpowiedzUsuń
  4. A kysz, a kysz, klątwy sio..
    Podziałało?
    Poszła sobie?

    Pieczątka batikowa jest cudna, szybko wykorzystaj i pokaż, na co! :)

    No i jeszcze zachwyca mnie srebro i te buty - kieeeedyś sobie je sprawię! :)

    A do łóżeczka (swoją drogą prześlicznego :) ) materacyk by się przydał, coby misiowi ciut miękciejsze życie było :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoja wytrwałość zapewne zostanie nagrodzona:)))
    Trzymaj sie mocno!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. :D dziękuję ze wszystkie słowa pozytywne.
    klątwa w końcu chyba odpuściła (jeszcze niech dojadę do Pyrlandii.... na razie... puk, puk, tfu, tfu.... nic się nie wali)

    pieczątki sama sobie zazdroszczę. chyba wiem jak ją wykorzystam....
    pachnie woskiem pszczelim.

    OdpowiedzUsuń