Ostatnio mam wrażenie że wszystko jest szare... dziś dzień jest tak szary że bez włączenia światła nic się nie da zrobić.
Miałam chętkę na coś kolorowego.
Koncepcja była prosta, częściowo przygotowana wcześniej, wykrój już znany (było kilka takich naszyjników-kołnierzyków) tylko szczegóły do obmyślenia.
Pogdybałam, wybrałam z kilku pomysłów ten wydawać by się mogło najlepszy i się zaczęło.
Pół dnia układałam sutaszowe sznurki, zszywałam, prułam, złościłam się że mam dwie lewe ręce....
przyznaję, poddałam się. Przeszłam do drugiego wariantu. Kokardka z aksamitki. Przyszyłam, zajęłam się resztą wykończenia a gdy skończyłam okazało się że aksamitka ciut wyłysiała. Prawie jej nie dotykałam!!
Nie można czegoś takiego uznać za znośne nawet, trzeba było poprawić.
Przeszłam do opcji piękna wstążka.... pamiętałam że końce ładnie się topią (żeby mi się nie strzępiła) ale na wszelki wypadek postanowiłam to sprawdzić ostatecznie pamięć bywa zawodna. Dobrze pamiętałam. Próbka zachowała się dobrze. Przystąpiłam do nadtapiania wstążki ..... a ona mi się zapaliła!!
Idzie się pokroić.
Na szczęście nie było to groźne bo jestem tchórzliwa więc zachowuję dużą dozę szacunku dla ognia ;)
Zaczęłam się obawiać czy uda mi się skończyć.
Udało się.
A mrok dziś taki, że żeby wykorzystać światło dzienne, musiałam posłużyć się statywem do aparatu.
Kawy!!
Więcej kawy!!
Koralik centralny, upleciony z małych i ciut większych koralików wg nauk
Werki
i może jeszcze jednej kawy....