Ciągle oglądam obrazki, inspirujące, pobudzające chęć zrobienia czegoś.
Ostatnio kompletnie oszalałam na temat boro, shibori, nieco na temat batiku.
Miałam co prawda plany na ostatnie dni całkiem inne ale dopadło mnie wredne choróbsko, więc moc miałam jedynie na siedzenie w fotelu i machanie igłą.
Szmatki pofarbowane własnoręcznie różne miałam, kilka pokazałam w poprzednim poście, kilka jeszcze można było zobaczyć na FB, sutasz, też własnoręcznie barwiony w dodatku w odpowiadającej mi tonacji, był w wystarczającej ilości. Na fragmencie tkaniny odbiłam pieczątkę na złoto, pozszywałam, pohaftowałam, troszkę wytarmosiłam by nie było zbyt gładkie i grzeczne, uplotłam kilka drobiazgów, złożyłam w całość i tak powstał lekki choć wcale nie mały naszyjnik.
A zaczęłam od wycięcia takich małych, jedwabnych łusek.
Tu już łuski naszyte i "wytarmoszone".
Bardzo jestem ciekawa co na jego temat myślicie.
Ps. Jako tło występuje wdzianko które udało mi się w "szmateksie" upolować. Cudo - mówię Wam. Jedwabne (haft i podszewka też!) w całości ręcznie szyte. Troszkę wygniecione - prasowanie go to niezła zabawa a mi zwyczajnie się nie chce. Chwilowo mam ogólne paskudne niechciejstwo chorowite.