Prawie jedenaście lat temu miałam okazję być w absolutnie magicznym miejscu.
Bali.
Może trudno w to uwierzyć ale tam jest ładniej niż w folderach biur podróży. Zdjęcia po prostu nie mogą oddać głębi kolorów, zapachów, klimatu (tak, wiem bywa i brzydko, smutno itp ale ja wolę pielęgnować optymistyczne skojarzenia).
Poza potworną ilością zdjęć (na kliszach!! co by było z cyfrowym to aż boję się sobie wyobrażać ;) ), kilkoma sarongami, innymi drobiazgami przywiozłam sobie perły.
Na przesadne szaleństwo nie było mnie stać, więc przyjechały ze mną - naszyjnik z bordowych hodowlanych perełek i trzy pojedyncze sztuki.
Od początku myślałam o tym, by największa, naturalna perła stała się ozdobą pierścionka. Sposób na nią sobie wymyśliłam i tylko z realizacją było krucho. Miała mieć na około miseczkę, która będzie dla niej tłem, miała być "złapana" tak by nie wiercić w niej otworu. Kombinowałam z ceramiką, myślałam sobie aż któregoś pięknego dnia, zobaczyłam u
Magdy R. jej nowe pierścionki (nigdzie nie mogę znaleźć zdjęć tych pierścionków ale jak się uda to podlinkuję później).
To było dokładnie to!
Obgadałyśmy temat, trochę czasu minęło i już mogę się cieszyć z pięknego pierścionka.
Ha! nawet teraz do Was piszę w domowym wdzianku (ciepłe, miękkie i niezbyt urocze) siedząc i z pierścionkiem na dłoni :D
Teraz pozostało już tylko wymyślić jak oprawić (nie wiercąc dziurek - nie wiem czemu ale się przy tym upieram ;) ) dwie ostatnie perły.
Wyobrażam je sobie jako kolczyki.
Może Wy macie jakiś pomysł?
Kiedyś, gdzieś, ktoś mi mówił że perły, by zachowały urodę, trzeba dotykać, że lubią kontakt z człowiekiem. Jednej już tego z całą pewnością nie będzie brakowało.
:)