Po uszyciu pierwszej sukienki mam ciągle ochotę na więcej. Ale zanim zabiorę się za następne poważne szycie postanowiłam zreanimować kilka lekko martwych sukienek.
Biedulki wisiały w szafie, kusiły ale .... każdej dotyczyło jakieś poważne ale.
Ta krój miała taki jaki lubię ale... kolor ze mną nie grał. Wyglądałam w niej zawsze jakbym była ciężko chora, sino popielata i nieszczęśliwa. Tak bywa jak się jest bladą, piegatą, rudą blondynką.
Nawet nie mówcie, że trzeba było się opalić ;>
W moim przypadku to po pierwsze niezdrowe, po drugie nieestetyczne.
Słońca nie unikam jak ognia ale nie daję się nadmiernie przypiekać.
Wracając do kiecki, po teście wykonanym na odciętym fragmencie paska, cała wylądowała w słabym roztworze turkusowego barwnika.
Słabym bo chciałam żeby w dalszym ciągu były widoczne i jasne i ciemne kwiatki.
Po ufarbowaniu, podszyciu uciętego paska, zaszyłam jeszcze dolną część aż do bioder - nie znoszę kiedy kiecka tego typu rozłazi się w miejscu zapięcia przy siadaniu, chodzeniu, doszyłam dla picu zapasowe guziki na dole i teraz tylko czekam by zrobiło się cieplej. :)
I jak? Jest lepiej?
Wczoraj wieczorem farbowanie, dziś z rana szycie i ile radochy :)
Sukienka ufarbowała się całkiem równo, to "przebarwienie" na dole to odbicie słońca od podłogi.
A wszystko zaczęło się od tego że miałam/chciałam posprzątać pracownię....
... najpierw znalazłam kredki pastelowe...
potem bajkowe....
.... a potem już robiłam wszystko by nie sprzątać ;)