Chyba już wspominałam o tym że go lubię. Na pewno o tym pisałam. O! Już wiem - to było przy rysowaniu Williama Mrruczysa (klik tu przenosi do tamtego wpisu).
Wyciągnęłam książkę o pracach Morrisa, książki o roślinach, akwarele, ołówki i tusze i ruszyłam do pracy. Wybrałam dwie rośliny - bluszcz i śnieguliczkę - obie rosną w najciemniejszych zakątkach mojego ogródka. Pomyślałam że to będzie ładny zestaw - zielenie, nieco bieli i ciemne, potraktowane indygiem tło a do tego czarne obramowania.
Powstał kwadratowy obrazek, zdecydowanie po nim widać że jest ręcznie malowany. Tak chciałam. Choć kształty gałązek śnieguliczki są takie same (niektóre tylko odwrócone), podstawowe sploty bluszczu też się powtarzają to starałam się by było to jednak blisko natury, żeby było widać że to nie wzór stworzony w komputerze tylko ręką i pędzlem.
Bluszcz obrasta balustradę mojego domu i zagościł kiedyś na moim olejnym obrazie. Obraz był prezentem ślubnym dla siostry. Ze śnieguliczkami mam miłe wspomnienia z dzieciństwa ( te kulki tak śmiesznie strzelały gdy się na nie nadepnęło ).Pozdrawiam:-).
OdpowiedzUsuńU mnie i bluszcz i śnieguliczka są w ogródku. Mam wrażenie że od zawsze. :)
UsuńSerdeczne pozdrowienia!